Ostatnio mam wielka chrapkę na wszelkie thrillery, a ta książka bardzo przykuła moją uwagę tytułem, okładką, a przede wszystkim opisem, który zwiastuje naprawdę coś dobrego, mrocznego i tajemniczego rodem z typowego horroru (przynajmniej tak mi się wydawało).
No bo, kogo nie zaintrygowało, że małżeństwo z dzieckiem wypływa na jezioro cieszące się złą sławą, po czym jak docierają na wyspę to mąż i dziecko znikają z niewiadomych przyczyn, a kobietę spotykają dość dziwne rzeczy. Przyznaję, że koniecznie chciałam wiedzieć, co się stało, dlatego z chęcią rzuciłam się na tę powieść.
Z każdą kolejną stroną odnosiłam wrażenie, że cała ta fabuła jest jak sen, jak coś niemożliwego, albo że ta kobieta się tak czuła. Do Zniknięcia idealnie pasuje określenie 'powieść oniryczna'. Nawet kiedy zakończenie już się zrobiło normalnie, to po wcześniejszych wydarzeniach coś tak normalnego wciąż wydaje się być nie na miejscu.
"Ogarnia mnie poczucie, że działam machinalnie, że postępuję według z góry określonego schematu. Robię to, co powinnam. Robię to, co muszę. Jakbym odgrywała rolę."
Choć na początku byłam mocno zaintrygowana, to z czasem moja ekscytacja zaczęła spadać. Niestety autorka choć miała świetne pole do popisu - tajemnicza wyspa, jezioro, dziwni ludzie w wiosce, dziwne zdarzenia, to nie wykorzystała tego w pełni. Eriksson stworzyła bohaterkę, która tak naprawdę ma sama coś z głową, a nie że wszystko inne jest dziwne. Niestety Zniknięcie jest strasznie nafaszerowane opisami, dialogów niemal brak. Czasami niestety się trochę nudziłam. Chyba max. dwa momenty były, które jakoś już mnie ruszyły.
Książka sama w sobie jak dla mnie nie była aż tak zła, bo nawet przyjemnie mi się czytało, mimo słabszych elementów fabuły. Nie wiem tylko czemu niby jest to literatura współczesna, jak książce jest bliżej to thrillera.
Podsumowując: nie było źle, bo jednak ciekawość, co się tak naprawdę stało była, ale doskonale też nie było. Jak dla mnie przeciętna historia na raz.
6/10