BYŁA SOBIE RZEKA // DIANE SETTERFIELD

BYŁA SOBIE RZEKA

Choć przyznać muszę, że na zakup tej książki wpłynęła na mnie jej niesamowicie piękna oprawa, obwoluta i kolory, to jednak historia również wydawała się mocno intrygująca. Baśniowe klimaty, tajemnicza dziewczynka i rzeka wokół której snuje się cała opowieść. Oczekiwań zbyt wysokich nie miałam, jednak naprawdę liczyłam, że historia skradnie mi serce i choć do końca tak się nie stało, to jednak cieszę się, że ją przeczytałam. 

Dla niektórych ludzi świat jest tak skomplikowanym i zdradliwym miejscem, że nie mogą mu się wprost nadziwić, lecz nie czują potrzeby, aby go rozumieć. Zdumienie jest dla nieodłączna częścią egzystencji.

Autorka skupia nas aż na trzech motywach, z początku jest nim tytułowa rzeka Tamiza, która ukazuje swoją brutalność, życie, zdradliwy nurt i własną historię. Myślę, że autorka wzięła sobie ją zbyt dosłownie, bo tak często jest wymieniała w powieści i tak wiele się wokół niej dzieje, że jak przewijała się po raz kolejny, to przewracałam oczami. Pojawiła się tam również jedna historia nawiązująca do mitologii Greckiej, która później wyjaśnia pewne wydarzenie i szczerze powiedziawszy dopiero pod koniec połączyłam kropki. 
Kolejnym głównym wątkiem wokół, którego kręciła się cała opowieść, jest dziewczynka, która zostaje wyłowiona z rzeki martwa, a później dziwnym trafem ożywa, a że nie wiadomo czyje to dziecko dokładnie, praw do niej zaczyna sobie rościć wiele osób i tak rodzi się wielkie zamieszanie, gdzie w pewnym momencie zaczęłam myśleć, że jest to po prostu głupie. 

Dopiero przy finale zrozumiałam, że w całej tej historii tak naprawdę chodziło o relacje międzyludzkie, o więzi i rodzinę. I to właśnie okazało się być tą piękną istotną częścią całego utworu. 

,,Była sobie rzeka" zawiera całą gamę bohaterów, autorka perfekcyjnie nakreśliła ich rysy psychologiczne i uczucia, każda z postaci okazała się być tak barwna i intrygująca, że nie miałam absolutnie żadnego problemu z odróżnieniem ich, a niestety u mnie  z tym nie lekko. Jednych lubiłam bardziej innych mniej, ale moimi faworytami okazali się Amstrong, Rita i Fotograf, odegrali kluczową i najciekawszą rolę. Wprawdzie to co zrobiła z nimi autorka na zakończenie nie do końca mnie usatysfakcjonowało, jednak i tak cieszę się, że wyszło tak, a nie inaczej. Z takich nietuzinkowych postaci, to intrygująca okazała się świnia, która w jakiś pokręcony sposób była wyjątkowa i wokół niej też wywiązała się drama. 

Mówią o tej książce, że jest to trochę baśniowy utwór i rzeczywiście styl pisania Setterfield, sprawiał, że czasami czułam się jakby ktoś czytał mi baśń na dobranoc, jednak kiedy zaczynały wchodzić grubsze emocje, to czułam się jakbym czytała dramat rodzinny. 
Pierwsza połowa książki niestety trochę mnie nudziła i obawiałam się, że nic dobrego już z niej nie wyniknie, kiedy nagle zaczęła pojawiać się akcja i historia nabrała tempa. 


Słowem podsumowania - nie jestem w stanie jednoznacznie określić, czy ,,Była sobie rzeka" mi się podobała, czy jednak nie do końca, mam bardzo mieszane uczucia. Powieść ma swoje plusy i minusy, głównym celem autorki było zapewnienie nam miło spędzonych godzin z ciekawą i ambitną fabułą, jak to napisała sama Diane w wywiadzie. I tu się zgodzę, naprawdę spędziłam przy niej miło czas. 


Albatros // 2020 // 474 str.
★★★★★★★★☆☆

Niewiele jest rzeczy, które może naprawić miłość, a u nas jej nie brakuje. A tam, gdzie miłość nie wystarczy, pieniądze dokonają dzieła.